niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział 2:

Edmund:

Rozdział II:

Kiedy tylko nasz pociąg przyjechał na miejsce, zostaliśmy zabrani aby przygotować się na paradę trybutów.  Dwie kobiety odprowadziły moją siostrę do pokoju na prawo, a ja  poszedłem na lewo. Gdy wszedłem do środka, przywitał mnie chłód. Zimno… Okropnie zimno… Jedynym wyposażeniem tego pokoju było metalowe łóżko na którym miałem się położyć. Zdjąłem wszystkie ubrania i nagi czekałem, aż ktoś do mnie zajrzy. Po chwili zjawiły się dwie kobiety o śmiesznym wyglądzie. Miały niebieskie peruki, a na twarzy masę tatuaży. Uśmiechały się promiennie i poprosiły, abym się nie ruszał. Zostałem oczyszczony i nasmarowany różnymi maśćmi, a gdy skończyły swoją robotę do pokoju wszedł projektant ubrać.
- Możecie wyjść- powiedział do kobiet i spojrzał na mnie
- Wstań- Kiedy wykonałem polecenie, zlustrował mnie wzrokiem.  Czułem się jak zwierzę, które rzeźnik podziwia przed śmiercią i zastanawia się czy jeszcze utuczyć, czy może tak wystarczy. – Nazywam się Rey. Nasz władca wymyślił, że musicie wyglądać jak postacie z waszych światów, więc skoro ty i Zuzanna byliście władcami Narni to będziecie nosić takie stroje. – Pomógł mi założyć zbroję, a także dopasował inne elementy. Kiedy wszystko prezentowało się jak należy, znów zmierzył mnie wzrokiem.
- Chcesz przejrzeć się w lustrze?- Skinąłem głową i usunął się na bok, aby zrobić mi miejsce przed ogromnym zwierciadłem. Włosy miałem zaczesane do tyłu, zbroja była srebrna, a na pozłacanej tarczy widniał rysunek lwa- Aslana.
- Świetna robota- pochwaliłem go i spojrzałem na drzwi, które się otworzyły.
- Czas zacząć paradę- Rey ruszył przodem i zaprowadził mnie do powozów konnych.  Moja siostra już tam czekała. W czarne włosy miała wplecione kwiaty, a na sobie miała liliową sukienkę z godłem Narnii. Pomogłem jej wsiąść i zająłem miejsce obok. Nie musieliśmy trzymać wodzy, bo konie były doskonale wyszkolone.  Do otwarcia wrót zostało parę minut, więc wykorzystałem je aby przyjrzeć się strojom innych reprezentantów. Tris i Tobias byli ubrani na czarno, podobnie jak Jace i Isabelle.  Harry i Cho mieli na sobie szaty z Hogwartu, ale musieli być w innych domach, bo on miał czerwony krawat, a ona niebieski.  Percy i Thalia byli ubrani w pomarańczowe koszulki z napisem: Camp Half Blood i również posiadali broń. Ona miała jakąś dziwną tarczę, a on miecz. Reprezentanci z czwórki mieli na sobie zwykłe ubrania tylko, że były nieco czystsze.  W końcu jak można ubrać kogoś kto był w labiryncie? Spodobał mi się strój Rue i Prim. Obie wyglądały jak driady. Na głowach miały wianki, a na sobie niebieskie sukienki. Uśmiechały się niewinnie i trzymały za ręce.  Chciałem dojrzeć stroje innych trybutów, ale wrota już się otwarły i nasz powóz ruszył. Po obu stronach znajdowała się widownia pełna dziwnych ludzi.  Byli ubrani w kolorowe stroje, a na twarzy mieli pełno tatuaży. Machali do nas i uśmiechali się. Mimo, iż nie podobał mi się ich wygląd to odmachiwałem i razem z Zuzanną posyłałem im pocałunki, ponieważ wiedziałem, że musimy znaleźć sponsorów. W końcu zatrzymaliśmy się przed pałacem i szum ucichł.  Na balkon wyszedł prezydent Pockes. Zlustrował wszystkie powozy wzrokiem i zaczął swoją przemową.
- Witam! Chciałbym oficjalnie rozpocząć III Igrzyska! Jutro trybuci udadzą się na jednodniowe szkolenie po, którym zostaną ocenieni.  A my niecierpliwie czekamy na rozpoczęcie. Wesołych Głodowych Igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja!- Lud zaklaskał. Nie rozumiałem.  Zawsze trybuci mieli trzy dni na trening, dlaczego skrócili nam czas? Czy nasza śmierć naprawdę była dla nich rozrywką? Czy naprawdę tak bardzo się nudzili, że chcieli już rozpoczęcia Igrzysk? Zuzanna chwyciła mnie za rękę i udaliśmy się do windy, która zawiozła nas na 8 piętro. Mieszkanie było piękne i bardzo luksusowe. Mieliśmy jadalnię, dwie sypialnie, dwie łazienki i wielki salon. Byłem zbyt zmęczony, aby oglądać telewizję, więc od razu udałem się do łóżka. Nękało mnie zbyt wiele myśli, a nie chciałem teraz o tym myśleć, więc wziąłem tabletkę na sen i odpłynąłem w ciemność.

*      *    *   *    *    *    *     *    *    *    *    *    *   *


Zuzanna:

Dzień treningu. Na sali mieliśmy się zjawić koło dziewiątej.  Z łóżka zbudzono mnie o 8 i zaczęłam się przygotowywać. Zjadłam obfite śniadanie, a następnie razem z Edmundem udaliśmy się na wyznaczone miejsce. Wszyscy już tam byli. Nie wiedziałam czy czują to co ja. Denerwowałam się dzisiejszym dniem. Chciałam aby trwał wiecznie, bo jutro już mieliśmy być na arenie.
- Witajcie na treningu, jestem Dorothea.  Będę nadzorować wasze ćwiczenia. Macie na nie tylko jeden dzień, więc wybierzcie te, które uważacie za słuszne. O siedemnastej  zaczniecie się prezentować. Te igrzyska będą inne, nie będzie transmisji na żywo, ponieważ sponsorzy ocenią was po wyniku, tak więc starajcie się. Powodzenia!
Musiałam wybrać. Łucznictwo odpadało, umiałam świetnie strzelać i nie potrzebowałam tracić czasu, aby się doszkolić. Walka z wszeloraką bronią też nie była mi potrzebna. Chciałam się dzisiaj nauczyć na przykład jak zdobyć pożywienie, jak rozpalić ogień i jak się maskować. Edmund poszedł do Jace’a. Od wczorajszego wieczoru się polubili i chyba chcieli zawrzeć sojusz. Podeszłam do instruktora, który pokazał mi jak rozpalać ogień. Próbowałam powtórzyć jego ćwiczenie. Za trzecim razem udało mi się wzniecić iskry, a następnie ujrzałam mały płomyk. Poszłam na kolejne stanowisko, gdzie przypatrywałam się jak Newt uczy Rue i Prim zakładać pułapki. Usiadłam obok, aby również wziąć od niego lekcję.
- Widzicie? Teraz zakładamy drut i gotowe- Chłopak uśmiechnął się do nas promiennie, a Rue powtórzyła jego ruchy i stworzyła drugą pułapkę.
- Świetnie- Chłopak pochwalił ją i przybił sobie z nią piątkę – Trzymajcie się mnie, a może uda nam się długo przetrwać – Newt zlustrował mnie wzrokiem. Czyżby on zawarł sojusz z Rue i Prim? Było to bardzo szlachetne, ale nie wiem czy sama bym tak potrafiła…
- Nie opuścimy Cię na krok-  Prim wtuliła się w jego tors, a ja ruszyłam dalej. Poświęciłam trochę czasu na rozeznanie drzew, a pod koniec podeszłam do Edmunda, który ćwiczył z Jace’m.
- Jak wam idzie? – uśmiechnęłam się do nich.
- Jace będzie z nami w sojuszu. Mamy już taktykę- Edmund odłożył broń i przedstawił nas sobie.
- Spokojna głowa, wygramy to – Jace posłał mi szarmancki uśmiech.
- Tak? A co potem? Może pociągniemy losy?
- Jasne. Będziesz mogła ciągnąć pierwsza, bo jesteś kobietą- Znów pokazał swe ząbki, a ja wywróciłam oczami i za innymi poszłam do pomieszczenia, gdzie czekaliśmy na ocenę. Wchodziliśmy według dystryktów, więc byłam ósma. Usiadłam na ławce i czekałam na swoją kolej.
- Będzie dobrze.
- Ale ja nic nie potrafię- Prim spojrzała na Rue, która próbowała ją pocieszać.
- Wcale, że nie. Bardzo szybko biegasz, a także umiesz robić pułapki, możesz im to zaprezentować księżniczko- Newt posłał dziewczynce szeroki uśmiech po czym wszedł do środka. Wpatrywałam się w nie dwie. Mimo, iż nie były siostrami to tak się zachowywały. Nie mogłam zrozumieć, jak nasze państwo mogło pozwolić aby takie dwie małe istotki szły na śmierć. Po kolei wezwano Rue, Prim, aż w końcu nadeszła moja kolej.  Od razu wiedziałam co zaprezentuję. Sięgnęłam po kołczan i przewiesiłam go przez plecy, a następnie wybrałam srebrny łuk. Był trochę cięższy od tych, które używałam w Narnii. Naciągnęłam strzałę na cięciwę i wycelowałam w tarczę. Udało mi się trafić prawie w sam środek. Powtórzyłam czynność i druga strzała utkwiła tuż obok pierwszej.
- Zuzanna Pevensee dystrykt 8- dygnęłam i ruszyłam do swojego pokoju. Nie było tak  źle, ale aż do transmisji zżerały mnie nerwy. Może powinnam zaczekać co powiedzą? Może powinnam wystrzelić trzy strzały? Gryzłam paznokcie z nerwów oglądając wyniki innych. Jace dostał dziewięć punktów na dziesięć, Isabelle osiem, Prim i Rue po siedem, Newt osiem, Theresa również osiem, Harry otrzymał dziewięć, Edmund dostał sześć, a ja miałam osiem. Nie było tak źle, nie zapamiętałam ocen wszystkich, ale pamiętam, że było parę piątek i chyba tylko jedna dziesiątka. Udałam się do łóżka, ale nie mogłam zasnąć. Ciągle myślałam nad jednym: czy dam radę kogoś zabić?

 


Rozdział 1:

*SAM*

Rozdział 1:

  Dożynki.  Jeden z moich ulubionych dni w roku. Od dwunastego roku życia czekałem aby tylko mnie wybrali.  Zgłaszałem się już trzy razy, ale zasady były takie, że nie brali ochotników. To nie tak, że chciałem śmierci. Ja po prostu wiedziałem, że wygram. Przygotowywałem się do tego od dziecka, trenowałem łucznictwo, a także ćwiczyłem zapasy.  Najważniejsza była nagroda, potrzebowałem pieniędzy, bo miałem już dość biedy.
  Kiedy zegar wybił dwunastą, poprawiłem mankiety koszuli i przejrzałem się w lustrze. Długie blond włosy były związane w kitkę, a buty były wypastowane, więc wszystko było w jak najlepszym porządku. Wyszedłem z domu. Nie zamykałem go, nie miałem tam nic cennego, a czułem, że dzisiaj mnie wezmą.  W porównaniu do innych nastolatków, którzy smętnym krokiem szli na plac, ja wręcz skakałem z radości.  Podszedłem do kobiety w białym mundurze, która pobierała krew i ustawiłem się obok innych. Wśród tłumu dojrzałem znajome twarze, ale nie miałem czasu się przywitać. Kiedy wszystkie imiona były już w kuli, Effie Trinket weszła na scenę. Była ubrana w różową sukienkę z cekinami,a  na głowie miała zieloną perukę.
- Witajcie! Witajcie! Witajcie! Jestem pewna, że tak jak ja nie mogliście się doczekać dzisiejszego dnia. Nie przedłużajmy więc!- Podeszła do kuli i zaczęła mieszać losy po czym wyłoniła dwie kartki.  Pierwszym reprezentantem był Michael. Niski chłopak od kowala. Nie miał żadnych szans, a kiedy usłyszał swoje imię to się poryczał. Uśmiechnąłem się kpiąco i czekałem z niecierpliwością, aż padnie drugie imię. Strażnicy musieli zaprowadzić chłopaka na scenę, ponieważ nie chciał się ruszyć z miejsca.  Kiedy Michael stał obok Effie, kobieta odwinęła drugą kartkę.
- Sam Whickly – klasnąłem w dłonie i pewnym krokiem udałem się na scenę. Moje marzenie w końcu się spełniło. Miałem szansę zawalczyć o swoją przyszłość. Effie poprosiła o brawa, ale wszyscy spuścili głowy, po czym zostaliśmy zaprowadzeni do osobnych pokoi.  Mieliśmy 10 minut na pożegnanie się z rodziną i przyjaciółmi. Do pokoju weszła moja siostra, miała długie brązowe włosy, które dzisiaj zaplotła w warkocz.
- Jak tam? W końcu dostałeś swoją szansę – uśmiechnęła się delikatnie i przytuliła mnie. 
- Wygram to, a bieda w końcu się skończy. Możesz mi zaufać- pocałowałem ją w policzek i odwzajemniłem uścisk.
- Tylko uważaj na siebie. Pamiętaj, że sponsorzy są najważniejsi. Jeśli zobaczą, że masz wielkie szanse na wygraną to potem wyślą Ci wszystko co będziesz potrzebował. Postaraj się, aby ludzie Cię polubili.
- Nie ma sprawy siostrzyczko, ale nawet bez pomocy dam sobie radę- uspokoiłem ją i spojrzałem na strażnika, który wszedł, aby zabrać mnie do pociągu. Te 10 minut minęło jak smagnięcie biczem. Pocałowałem ją w czoło po raz ostatni i wyszedłem z pokoju. Dołączyłem do Michaela i razem z Effie udaliśmy się do pociągu. Kiedy tylko drzwi się zamknęły, pojazd ruszył. Nie mogłem się nadziwić luksusami jakie tu panowały. Żyrandole były zrobione ze srebra, na podłodze znajdowała się bardzo droga tkanina, po której bałem się iść, z obawy, że coś zniszczę.  Przedział do którego weszliśmy był jadalnią. Byłem bardzo głodny, ale nie wiedziałem za co się zabrać. Wszystko wyglądało pysznie i smakowicie.  Zasiadłem do stołu i chwyciłem sztućce, które wykonano ze złota. Spojrzałem na Effie, nie wiedziałem czy można było już jeść. Może na kogoś czekaliśmy?
- Jedz, jedz- uśmiechnęła się i sama nałożyła sobie troszkę groszku z miodem. Skinąłem głową i zacząłem brać wszystkiego po trochu. Po raz pierwszy posmakowałem nieba. Dania całkowicie różniły się od tych, które jadłem w dystrykcie.
- Są pyszne- westchnąłem z zadowoleniem, a Effie zaśmiała się po czym spojrzała na Michaela, który siedział z założonymi rękami i niczego nie tknął.
- Jeśli nie zaczniesz jeść to umrzesz z głodu – ostrzegła go.
- Przynajmniej nie będę musiał wchodzić na arenę- warknął, a kobieta wzruszyła ramionami.
- Strażnicy i tak Cię tam zawloką, twoja decyzja czy siłą czy nie- Kobieta wzruszyła ramionami, a do jadalni wszedł wysoki, muskularny mężczyzna.
- Nazywam się James. Jestem waszym mentorem, jeżeli będziecie mnie słuchali to może uda wam się przeżyć- Zasiadł obok Effie i wyjął papierosa. Przez cały posiłek podrzucał nam wskazówki jak znaleźć schronienie jeżeli uda nam się przetrwać pierwszy dzień. Większość z tego co mówił już znałem, ale dowiedziałem się też wielu nowych rzeczy. Po skończonym jedzeniu wstałem od stołu i poszedłem do swojego pokoju. Ponieważ byłem pierwszy mogłem sobie wybrać, które pomieszczenie mi bardziej pasuje. Zająłem drugi pokój, bo był większy. Rozłożyłem się na łóżku i włączyłem telewizor. Czas obejrzeć sobie przyszłych wrogów.  Byłem bardzo ciekawy kto mi się trafił.  Z dystryktu pierwszego wylosowano blondynkę i muskularnego chłopaka. Musieli być parą, bo kiedy Effie ogłosiła dziewczynę to chłopak powalił dwóch strażników i próbował ratować jej życie. Pech chciał, że kobieta wylosowała go drugiego.
- Tris i Tobias. Zakochani głupcy – prychnąłem pod nosem.
Gdy tylko Tobias wszedł na scenę, objął dziewczynę i wyszeptał jej coś do ucha. Po chwili pojawił się dystrykt drugi. Na scenie stał chłopak i dziewczyna o czarnych włosach.  Czarodzieje. Odebrano im różdżki, nie mogliśmy używać żadnych mocy podczas igrzysk, aby walka była uczciwa. Póki co nie widziałem nikogo godnego mnie.
- Harry i Cho- Powtarzałem sobie ich imiona, aby zapamiętać. Nagranie z trzeciego dystryktu ukazało Percy’ego i Thalię. Chłopak miał czarne włosy i również był w związku, bo kiedy Effie go wyczytała to blondynka stojąca obok niego zawyła żałośnie. Do chłopaka na scenie dołączyła wysoka dziewczyna, która miała poważny wyraz twarzy. Ubrała była w czarną  skórzaną kurtkę, a na rękach miała różne bransoletki z ćwiekami.  Wyglądała groźnie, ale nie przestraszyła mnie.  Po nich pojawił się film z kolejnego dystryktu.  Wylosowani zostali Newt i Theresa. Lud próbował się burzyć, bo nastolatkowie zaczęli rzucać czymś w strażników,  ale zostali szybko ukarani. Reprezentantów zabrano od razu do pociągu i nikt nie mógł się z nimi pożegnać. Śmiać mi się chciało, oni wszyscy wyglądali tak żałośnie, szczególnie dziewczynki z następnego dystryktu. Obok Effie pojawiły się dzieci. Inaczej nie umiem ich nazwać. Jedna nazywała się Rue i miała burzę czarnych włosów, a druga zwała się Prim i co chwilę ocierała łzy.  Zachichotałem. Nie będę ich zabijał, pozwolę aby same umarły z głodu. Nie chciało mi się oglądać wszystkich nagrać, więc ruszyłem do łazienki. Za 20 minut podadzą pełną listę, więc nie będę musiał oglądać tych komedii. Wziąłem szybki prysznic i ubrałem się w czarny podkoszulek i czarne spodnie, które mi naszykowano. Ubrania były wykonane z jakiejś nieznanej mi tkaniny, ale były miękkie w dotyku i pachniały bzem. Wróciłem do pokoju, obejrzałem listę ucząc się imion na pamięć.

- Jace i Isabelle. Carter i Sadie, Edmund i Zuzanna, Bella i Seth, Jack i Liz, no i my.  Tylko  dwadzieścia jeden osób do zabicia. Bułka z masłem – uśmiechnąłem się do siebie i zamknąłem oczy.  Jeszcze tylko 3 dni.

Prolog

,,-Mom, why do the best people die?
-When you are in the garden, which flowers do you pick?
 -The most beautiful ones."

Obserwatorzy